Saturday, August 24, 2013

Tubylcze koncepcje tożsamości/płci na przykładzie two-spirits z Ameryki Północnej


Wiele jest spotkań naukowych poświęconych szerokim zagadnieniom tożsamości ludzkiej i antropologii, gdy tymczasem spotkań dla wszystkich, którzy chcą poznać zagadnienia z dziedziny transgender i antropologii płci wciąż brakuje. Tym razem odsyłam do strony internetowej Biblioteki w Rypinie, która to Biblioteka jest jednym z otwartych miejsc dla tematów szczególnych, trudnych i wyjątkowych, podanych w formie nie tylko naukowej ale także popularyzatorskiej i przyjemnie zmuszającej do głębszej refleksji, dzięki referentom i wszystkim uczestnikom:  

http://www.rypin.biz/index.php?option=com_k2&view=item&id=160:prelekcja-pani-ma%C5%82gorzaty-re%C4%87ko


Friday, June 21, 2013

Ucieczka z wielkiego miasta. Kazimierz Dolny. Podróż chwili

"Niech Cię nie niepokoją
Cierpienia Twe i błędy.
Wszędy są drogi proste,
Lecz i manowce wszędy.

O to chodzi jedynie,
By naprzód wciąż iść śmiało,
Bo zawsze się dochodzi,
Gdzie indziej, niż się chciało.

..."
Leopold Staff


        Perła Lubelszczyzny, miasteczko, miastunio, zakątek i oddech głęboki, gdy można nareszcie zatrzymać się w czasie, spacerkiem przemierzyć całość, przycupnąć na ławeczce, spojrzeć na drzewa, lasy, Wisłę, spichlerze, kamieniczki, Zamek, Starówkę czy po prostu przyrodę. Tutaj historia staje przed człowiekiem i obok, i rozmawiają, i pamiętają Kazimierza Wielkiego, czasy renesansu, Augusta II-go, wspominają uśmiechy sióstr norbertynek, odgłosy kroków sióstr felicjanek, betanek i wreszcie braci franciszkanów. To tutaj w okolicy Baszty krąży legenda o miłości Króla Kazimierza do urokliwej Żydówki Estery. 


    Długo patrzyłam na konstrukcję Baszty, którą to Król wybudował dla damy serca - ponoć - w połowie XIV wieku. Właściwie zaraz po przyjeździe, pozostawiając auto w otulinach drzew i kwiatów, ciepłym czerwcowym wieczorem, 2013r., z odrobiną indiańskich ceremonii, przepędzających duchy porzuconego miasta Warszawy, nareszcie mogłam zrobić głęboki wdech i z uśmiechem wypuścić czyste, nieskażone warszawskim pędem powietrze, pozbawiające mnie wszelkich trosk i zmartwień. Zabrałam jeszcze kogoś na tę krótką wyprawę. Taki mały rytuał wrażliwych dusz, które chciały odpocząć od zgiełku miasta, spraw wszelakich, dzwoniących telefonów,  śpieszących gdzieś ludzi, problemów może, zamartwiania albo ogólnego przemęczenia. Tak. To był dobry pomysł w idealnym momencie godzin szczytu - duchowych. Może droga do celu nie była usłana sprzyjającą liczbą samochodów na drodze ale wreszcie, po dotarciu na miejsce wydarzył się cud: spokój!


    Na ryneczku przywitała nas studnia o historii kilkusetletniej, będąc ponoć ulicznym zdrojem w czasach młodziutkiego XX wieku. Jan Koszyc-Witkiewicz zaprojektował jej drewnianą konstrukcję i urokliwe zadaszenie z pazdurem. Byliśmy zadziwieni spokojem i serdecznością mieszkańców, pijąc napoje bogów, ciepłe i słodkie, a wcześniej jeszcze kosztując tutejszej kuchni w restauracji Dwa Księżyce. Pora była naprawdę późna, ale udało nam się zamówić przepyszne zupy, dania wegetariańskie i mięsne, podane ze smakiem i znakomitą elegancją, ale nadzwyczaj przyjazną i ciepłą... domową.
   Komary o tej porze wiosny, jakże ciepłej i otulającej nie były mile widzianymi gośćmi, ale towarzyszyły nam wybornie przez całą niemal podróż po zakątkach Kazimierza Dolnego. Nie zdołały jednak odstraszyć od pięknych uliczek, których klimat można jedynie porównać do specyficznej ulicy Mariackiej w Gdańsku, ale i to nie oddaje ich uroku i niewymuszonego wdzięku. W końcu zrozumiałam, co mieli na myśli moi przyjaciele, gdy opowiadali z zacięciem i odrobiną nostalgii o wspaniałościach artystycznych i historycznych tego malutkiego miejsca na mapie Polski. Niewątpliwym elementem Kazimierza jest przecież duch artystów, ich nieustanne tworzenie i dzielenie się owocami swoich dzieł w licznych galeriach, kościółkach, sklepikach i na ulicach po prostu z odwiedzającymi "sztukodbiorcami" i turystami. I mimo tych wycieczek kolorowych, pogaduszek na chodnikach ulic nie było mowy o zakłócaniu przedziwnej "spokojności" natury tego miejsca. 


    Jednym z przystanków podróży była szczególna Góra Trzech Krzyży. Znajdują się tu krzyże z 1708 roku, które upamiętniają ofiary zarazy morowej. nawiedzała ona to miejsce dość często i pozostawiła po sobie wiele, zbyt wiele dusz. Dziś już tu nie przychodzi, za to piękna roślinność, krótkie ale barwne wzniesienia dla spacerowiczów i widok na niemal cały Kazimierz pozwala odetchnąć tu i zapomnieć o wszystkim. Może nie o komarach, ale to jedyne utrapienie o tak ciepłej porze roku. 


    Potem już tylko wyśmienita strawa i uczta dla podniebienia w Kotle Smaków przy dźwiękach jazzowej muzyki, obok ścieżki z widokiem na Wisłę. To doskonały przystanek dla pragnących odpoczynku, ale i intelektualnych rozmów podróżników i interesantów. Droga do Warszawy była wyśmienita, ale komu by się tam chciało wracać, bo w przeciwną stronę niemal widać przeźroczyste ręce miasteczka, które łapią za ramiona i przypominają, że powrót tutaj to jak Itaka dla Odysa. 



Autor: Małgorzata Rećko


     

Tuesday, May 21, 2013

Splendor tkaniny 09.03 - 19.05. 2013 Refleksje, Zachęta



Miejsce ciekawe, dobrze znane warszawiakom, zaopatrzone w bibliotekę i księgarnię, a mowa o Zachęcie, Narodowej Galerii Sztuki. Dzieją się tu rzeczy piękne i przemyślane, jak Splendor tkaniny przy projekcie performatywnym "Matka Ziemia Siostra Księżyc" pod kuratorium Michała Jachuły. Można było zobaczyć także wystawę fotografii Anety Grzeszykowskiej i jej manipulacje medium filmowym. Akurat ta ostatnia część nie przypadła mi do gustu - temat stary jak świat i zero pomysłu na nagość, którą tak polubiła autorka wystawy. Pomijając więc ten nieszczególny wątek, byłam zachwycona pomysłem wystawienia tkanin polskich i kilku zagranicznych artystów z lat 40 oraz XX wieku i przywrócenia im należytego miejsca w sztukach wizualnych, ba, zwrócenia w ogóle uwagi na ten aspekt twórczości i różnorodność przekazu. Wystawa obejmowała tematy społeczne, historyczne, propagandowe, ideowe, także religijne i patriotyczne. Tkanina miała tu zdecydowanie dekoracyjny wydźwięk, mimo pomysłów użytkowych i pięknie prezentowała wątki sztuki współczesnej stając się medium między jej różnymi technikami i wizualizacjami. Tkanina stała się sztuką, która nie powiela technik ani kompilacji malarstwa czy fotografii, może za to dzielić się pomysłem na własne przedstawienie w bardzo nowatorski i jednocześnie bezpośredni sposób. To zachwyca najbardziej: prostota i elegancja połączona z inteligencją artysty, tak, miałam wrażenie, że obcuję ze sztuką inteligentną, niebanalną, przemawiającą i wyginająca się w kształt mojego własnego oczekiwania czy przedstawienia. 



To rzadkie zjawisko we współczesnym splendorze nachalnej nagości i seksu skąpanego z tanią ideą wolności i granic ludzkiej transgresji ciała i tożsamości. Nagie modelki i modele chodzący tu i tam i łamiący się w pół, by ogłupić widza marną treścią, której nie ma. Jak dobrze, że tylko współistniejące przy wystawie filmy i zdjęcia miały ten "bezmózgi" charakter. I nie mam tu na myśli bynajmniej projektu Joanny Malinowskiej i Christiana Tomaszewskiego "Matka Ziemia Siostra Księżyc", to zupełnie inna półka ze sztuką, dość oczywistą ale pomysłową w odbiorze. Odwołuje się ona do literatury i filmu o tematyce kosmologicznej, a dokładnie podróży po Wszechświecie i radzieckich programów kosmicznych. Wprowadza w świat współczesnego futuryzmu używając konstrukcyjnych środków przekazu. Co ciekawe,  w tym magicznym splendorze dominowały tkaniny artystek, niebanalne, staranne prace, zarówno starsze, jak i te całkiem nowe, awangardowe i symboliczne. Panowie, choć próbowali dorównać pomysłowości pań, niewiele światła wnieśli do sal wystawy, choć z naprawdę zasługującymi na laury wyjątkami. I tak, najbardziej zwróciły moją uwagę prace masywne, zdobieniowe i konstruktywiczne. 
Pierwszą z nich była niewątpliwie wełniana kompozycja "Nie pełnia" Włodzimierza Cygana. Kompozycja prosta, ale szlachetnie estetyczna i niebanalna.



Druga z wybornych prac i jednocześnie bezpretensjonalna, przestrzenna i "przytulna" to "Falowiec" Julity Wójcik. Blok mieszkalny, falujące monstrum, w którym żyje współczesny świat. 



Trzecia praca zasługująca na upamiętnienie to "Schlewiger Blau" Olgi Wolniak. Artystka wyczarowała na błękitno-turkusowym tle białe fragmenty przyrody i innych wyobrażeń. Wystarczy spojrzeć głębiej do drugiego dna, żeby odkryć wszystkie tajemnice. Nie jest ich wiele, ale najważniejsze, że stają się jasne i kompletne przy uważnym skanowaniu tkaniny. 



Projekt Marzeny Nowak, który nie posiada tytułu jest czwartą pracą, koło której nie można było przejść obojętnie. Nic dziwnego, była to jedna z najdłuższych chyba prac w galerii. Produkcją dywanu zajęła się Fabryka Dywanów "Angela" w Białymstoku, dając tym samym podpowiedź wszystkim strudzonym w zakupach, nowym posiadaczom większych mieszkań i domów, którzy szukali niebanalnego, ale też nie krzykliwego materiału, który położony na podłodze ożywiłby każdy mebel i narzędzie znajdujące się w pobliżu. Gdybym miała większe mieszkanie, podobny dywan zagościłby na mojej podłodze. Coś w nim jest, ale nie wiem do końca, co to takiego. To trochę jak z miłością po latach - coś w niej jest, ale w jednym słowie nie sposób o niej opowiedzieć. 



Ostatnią inspiracją wystawy był znów dywan, tym razem w wykonaniu artystki Jadwigi Siwickiej jako "Ból nie minie". Kompozycja prosta, może nawet wywołująca uśmiech na twarzy, ale nie taka banalna, jak na pierwszy rzut oka wygląda. Trochę w niej zwykłego ludzkiego spostrzeżenia i trochę propagandy. Ten dywan jest tak naprawdę kontynuacją wcześniejszego, tego samego autorstwa i z napisem: wolność upadku. Z tej perspektywy jest to ukoronowanie nastrojów narodowych lat 80-90 albo jeszcze wcześniejszych. Artystka pokazuje historyczne i emocjonalne odbicie swoich spostrzeżeń na temat... No cóż, na temat rzeczywistości doświadczalnej. Tutaj w zasadzie każdy znajdzie coś dla swojego doświadczenia. No bo właściwie, trochę tak jest, iż czasami wydaje się nam, że 



Na szczęście jednak to z reguły się nie sprawdza. Dywan jest podzielony symbolem szlaczka albo przedstawieniem pioruna na dwie części: na pierwszym planie mamy napis, a na drugim napisu nie ma - jak w życiu, gdzie wszystko ma swój początek i koniec, a jeśli czasem zbyt często ta pierwsza część pojawia się w codziennym doświadczaniu, cóż, zapraszam na mojego bloga, tutaj druga część bierze górę nad resztą.

Zapraszam do Zachęty na podobne wystawy, oby takich więcej. Byłam mile rozczarowana współczesnym okiem sztuki, które zwykle patrzy schematami albo nagością. Dobrze jest oderwać się od krzyku młodych artystów, szukających wiecznie swojej tożsamości i wolności obcując ze sztuką dojrzałą i bogatą zarówno w schematy jak i wychodzącą poza granice czasu, miejsca i ... przestrzeni. Współczesny artyzm splendoru tkanin jest sztuką przez duże S, a Zachęta zyskała dzięki niej duże Z. Oby tak dalej. Trzymam kciuki za kolejne pomysły galerii i ich sukcesywną realizację. 

Autor: Małgorzata Rećko.

Monday, April 29, 2013

THIRD GENDER: The Anthropological Analysis of Gender Transgression in Comparative Perspective as Based on the Two-Spirit (the USA and Canada,) the Trans (Poland,) and the Kinnar (India.)


Fragmenty pracy THIRD GENDER:  The Anthropological Analysis of Gender Transgression in Comparative Perspective as Based on the Two-Spirit (the USA and Canada,) the Trans (Poland,) and the Kinnar (India.)

- two-spirit, centryczna koncepcja umysłu, teoria równowagi Wszechświata, "bóg sprzeczny z  naturą", związek senny heyoka -








   W mitologii Hopi odnaleźć można fragmenty przekazywanej z pokolenia na pokolenie wiedzy o tym, iż każdy człowiek posiada wewnątrz siebie, wzdłuż osi kręgosłupa, kilka centrów wibracyjnych  korespondujących z różnymi aspektami jego duchowego rozwoju. Centra te są często używane w tradycji Hopi do diagnozowania i leczenia chorób. Wydaje się, że każdy two-spirit powinien dysponować dużą wiedzą na ich temat, jeżeli uchodził za biegłego w sztukach leczniczych. Medicine man, kapłan, szaman musiał mieć pojęcie o tak rozumianej centrycznej koncepcji umysłu. Podobnie jak w systemie czakramów, za najważniejsze uważa się tu centrum na szczycie głowy. W tym miejscu po urodzeniu znajduje się miękkie miejsce zwane (sho.) kopavi, czyli „otwarte drzwi”, poprzez które człowiek otrzymał świadomość i komunikował się z sacrum [zob. Głowacka, 1995; 1998]. Z czasem miękkie miejsce twardniało i „drzwi zamykały się”. Po śmierci człowieka ponownie się otwierały, kiedy jego świadomość opuszczała ciało. Poniżej znajdowało się drugie centrum – mózg, który umożliwiał myślenie i działanie człowieka, ale również realizację planu mitycznego Twórcy zwanego Taiowa [zob. Głowacka, 1995]. Trzecie centrum było usytuowane w gardle. Łączyło ono otwory nosa i ust, poprzez które człowiek otrzymywał oddech życia. Tutaj też znajdował się organ wibracyjny umożliwiający przekształcenie tego oddechu w dźwięk. Ten dźwięk łączył się z dźwiękami z centrów wibracyjnych Ziemi. Czwartym centrum było serce, w którym człowiek mógł odczuwać dobro, którego urzeczywistnianie było celem. Ci, którzy pozwalali na to by ich sercem zawładnęło zło, uważani byli za ludzi o dwóch sercach bądź rozdwojonych sercach [Głowacka, 1995; Simmons, 1964]. Ostatnie centrum leżało poniżej pępka. Hopi określali je jako tron Taiowy, z którego kierował wszystkimi funkcjami człowieka. Cztery niższe centra w przekonaniu Hopi symbolizują cztery elementy wchodzące w skład ziemi i ciała człowieka: ziemia, woda, ogień i powietrze. Ponadto odznaczają się one zmniejszeniem czystości świadomości i zwiększeniem funkcji fizycznych ciała [por. Głowacka, 1995].





    Struktura umysłu składa się zdaniem Hopi z tych samych elementów co symbol koła i spirali. Nie jest nakierowana na potrzebę „zamknięcia” i ujęcia rzeczywistości w kategorii początku i końca. Jest wyrazem przepływu, nieustannej wibracji, jak podczas oddychania.
    Jednocześnie, teoria ta jest przez Pueblosów traktowana jako potrzeba dążenia ludzkiej natury do harmonii i równowagi, a która jest również tłumaczona poprzez polaryzację tubylczych płci. Pueblo oraz Nawaho utrzymują, że każdy posiada w sobie (wewnątrz siebie, w umyśle i ciele) 50% siły męskiej i 50% siły żeńskiej. Ważne jest utrzymanie tego stosunku w równowadze. Jeśli element męski lub żeński całkowicie przeważa, następuje utrata równowagi wewnętrznej, mającej wpływ na emocje i podejmowane działania, co doprowadza do dysharmonii w obrębie jednostki i społeczeństwa. W takim przypadku muszą zostać spełnione specjalne obrzędy równowagi by uzyskać na powrót harmonię z Wszechświatem.

(...) 


    Najpopularniejsze z nich [przekazy - przyp. autorki] zawierają się w przepowiedni o bilansie życia na ziemi i jej zagrożeniach w koyaanisqatsi. Jest to jedna z przepowiedni, którą wygłosili Hopi przekazując nauki od duchów i nauczycieli Katcina. Składają się na nią również przepowiednie powaqqatsi i naqoygatsi. Wszystkie one doczekały się realizacji filmowej (odpowiednio w latach: 1982, 1988 i 2002) za sprawą Godfreya Reggio, przy współpracy z kompozytorem Philipem Glassem i odpowiedzialnym za materiał zdjęciowy Ronem Fricke [zob. źródło internetowe: y].






    W przepowiedniach rdzenni mieszkańcy Ameryki przekonują, że zarówno męskie, jak i żeńskie cechy znajdują się w każdym człowieku i siła każdej z nich jest używana przez ludzi w celu zapewnienia równowagi i harmonii we Wszechświecie. (...) Bycie w harmonii jest celem. Siły żeńskie potrzebują męskich do tworzenia. Ziemia, aby rodzić, potrzebuje Nieba. Jeśli z danych sił człowiek użyje tylko jednej, nigdy nie osiągnie pełnego rozwoju własnej osobowości lub własnej ludzkiej „mocy”. Aby zatem pozostawać w harmonii należy modlić się do dwóch duchowych sfer: męskiej i żeńskiej, należy w sobie połączyć Ziemię i Niebo, aby umożliwić samowzrastanie [zob. źródło internetowe: x]. Jeśli współczesny przedstawiciel two-spirits trudni się tradycyjną sztuką pozostawania w równowadze i harmonii może być uznany za „świętego”.

(...)


    Tubylczy Amerykanie z północnych terenów USA, gł. Dakotowie przyjmują, iż two-spirit to człowiek mędrzec, poszukujący prawdy i mądrości. To ktoś, kto szuka odpowiedzi na różne pytania i nie poprzestaje w swoich dążeniach do „prawdy”, nawet gdy inni gotowi są się poddać. Właściwie jest kimś w rodzaju filozofa, może geniusza, a może tylko kogoś, kto jest bardzo dociekliwy i żądny wiedzy – skutek tych poszukiwań nie jest najważniejszy, chodzi tu o cały proces poszukiwań, bez względu na to, co o tym myśli sam poszukujący. 





    Filozofujący two-spirit jest kimś, kto odkrywa piękno albo brzydotę. Odkrywa jedność w różnorodności i na odwrót. Innymi słowy two-spirit to ktoś na miarę europejskiego albo amerykańskiego naukowca, który działa w imię prawdy – jak przyznają polscy indianiści, ale wskazują na to również wypowiedzi rdzennych mieszkańców Ameryki, moich informatorów. Być może byli nimi również: psycholog William James albo Ram Dass. Carl Jung, który balansował między mistycyzmem a nauką analityczną także mógł być europejskim two-spirit. Astrolog i matematyk John Dee, naukowiec angielski z siedemnastego wieku Sir Isaak Newton i Blaise Pascal czy późniejszy fizyk Albert Einstein (który chciał poznać „myśli boga”) to także osoby, których praca i umiejętności wskazywałyby na ich predyspozycje do posiadania preferencji two-spirit. Można w tym kontekście przywołać także filozofa i matematyka René Descartesa, chemika Friedricha Kekulé’a, naukowca i kapłana Pierre’a Teilharda de Chardin czy wielu starożytnych greckich protoplastów nauki, jak Pitagoras, Platon, Arystoteles i dalej Giordano Bruno, a także wybitny artysta Leonardo da Vinci. Współcześni nam ludzie nauki, ale także sztuki (szeroko pojętej, od prostych umiejętności wykonawczych po wysublimowane umiejętności projektujące i realizacyjne), bożyszcza rozrywki i eksperci w najróżniejszych dziedzinach kultury i sztuki mogą podchodzić pod „wizerunek” osób, które na terenach Ameryki byłyby przez tubylców uznane za przejaw zdolności, jakie posiadają two-spirits [zob.Williams i Johnson, 2006; Roscoe, 1998; red., Jacobs, Thomas, Lang, 1997]. 





    Nie do końca jednak wieloaspektowość bycia two-spirit jest tylko współczesnym rozwinięciem jego znaczenia. Przyczyniły się do tego mity i prawdziwe, rozsławione z różnych powodów sylwetki osób uznawanych za two-spirit. Święta, ceremonie i kulty poświęcone przedstawicielom two-spirit albo ich patronom należały przede wszystkim do praktyk indywidualnych. Jeśli dany kult stawał się coraz bardziej powszechny, wchodził na stałe do kalendarza ceremonii społecznych – wpływał na wizerunek two-spirits. Choć ceremonie poświęcone two-spirit nie obejmowały swoim zasięgiem całej wioski indiańskiej, to były przez mieszkańców respektowane.
    Jednym z najbardziej znanych, choć raczej należących do indywidualnych kultów two-spirit był znany wszystkim plemionom Dakotów (Lakotów) kult Olbrzyma Heyoka[1]. Ten dość szczególny kult został odkryty przez badaczy kultury rdzenno amerykańskiej w XIX wieku, a jeden z najstarszych rysunków naskalnych, przedstawiający podobiznę wojownika Indian Dakota, zwanego bogiem  sprzecznym z naturą, a więc Olbrzymem Heyoka pochodzi z 1845 roku [por. Owusu, 2002, 158-159]. Na rysunku tym Heyoka trzyma lancę przeciwieństw. „W tradycji wielu plemion Siuksów [inaczej Dakotów – M.R.I.] utrwalił się też jako władca snów” [Owusu, 2002, 159].





      Do dzisiaj przeprowadzane są ceremonie dla uczczenia jego pamięci przez 
two-spirits. Powtarzają oni jego sposób zachowywania się oraz próbują zaadoptować w swoim życiu atrybuty wyglądu Heyoki. Innymi słowy starają się być sprzecznymi z samym sobą, zachowywać się w sposób groteskowy i zmienny, ubierać się w przeciwny sposób niż inni oraz nosić na sobie symbole przeciwieństwa – stąd także zakładanie strojów kobiecych, jeśli mamy do czynienia z mężczyzną, który staje się two-spirit i odpowiednio zakładanie strojów męskich w przypadku kobiet, stających się two-spirit. 


„Można tutaj spotkać wszystkie sposoby zachowania, które podkreślają charakter boga złożony z samych przeciwieństw – małpowanie czyjegoś zachowania, mówienie wspak, obcinanie włosów po jednej stronie głowy. Jeśli wyznawcę kultu Haokah [czyli Heyoka – M.R.I.] poprosisz aby się oddalił, wówczas zrobi na odwrót – zbliży się. Zwolennicy olbrzyma nie utworzyli nigdy większej grupy – w plemieniu znajdowały się co najwyżej dwie lub trzy takie osoby” [Owusu, 2002, 159].


 Olbrzym Heyoka przedstawiany na rytach skalnych i haftowany na tradycyjnych strojach tubylców jawi się pod różnymi postaciami. Zwykle jednak pojawia się on wraz z konkretnymi symbolami: błyskawicy, łuku, strzały, niektórymi elementami nieba nocnego i karykatury najróżniejszych wizji człowieka, który nosił jego podobiznę – przedstawiciela two-spirit. Nie było jednak obowiązkiem two-spirit utożsamianie się z Olbrzymem Heyoka. Podobnie jak Heyoka, był on człowiekiem o indywidualnej, różniącej się od innych naturze, w związku z tym miał prawo do wyboru innych symboli, które go określały. Zawsze jednak w tych symbolach pojawiał się Ptak Grzmotu i błyskawica. To elementy, które także posiada Olbrzym Heyoka. 







„Jedna strona oblicza Haokah jest czerwona, zaś druga niebieska. Również jego oczy nie mają tego samego koloru. W zimie cierpi z powodu straszliwego gorąca, zaś w lecie – z powodu zimna. Wrząca woda zdaje mu się zimna i na odwrót. Dlatego kult Haokah wymagał również od swoich wyznawców włożenia rąk do gotującej się wody i wypicia wrzącego rosołu oraz obwieszczenia na głos, iż jest przyjemnie chłodny” [Owusu, 2002, 159]. 


    Heyoka dzięki sprzeczności „natury”, jaką reprezentowali sprawdzali się jako uzdrowiciele i mędrcy, zwłaszcza wśród Dakotów. Uważano ich za osoby, które mogą wyleczyć z bólu i choroby oraz psychicznych przypadłości wskazujących na nawiedzenie przez złe duchy. Byli też niezastąpionymi strażnikami bezpieczeństwa plemiennego – specjalnie wywoływali panikę, gdy nie było śladu ataku wroga, chcąc tym samym zwrócić uwagę na czujność i przygotowanie mieszkańców wioski do ewentualnego ataku. Uważano, iż posiadają kompetencje boga, zwanego przez Dakotów Wakan [zob.  Lame Deer i Erdoes, 1972, 250]. Będąc poza granicami społecznie ustalonych norm, to oni mieli za zadanie pomagać tym, którzy postawili się ponad zasadami obowiązującymi w plemieniu, nauczając ich szacunku do wytycznych rady plemienia i przywołując nawet przy użyciu odpowiednich praktyk ceremonialnych do posłuszeństwa. Jako jedni z nielicznych mieli prawo do zadawania pytania „dlaczego?”, nie podważając nim zamiarów i czynów mieszkańców swojego plemienia [zob. Lame Deer, Erdoes, 1972, 250]. Heyoka, który posiadał dwie twarze – pogodną i smutną, śmiejącą się i zapłakaną przynosił nadzieję, gdy coś w plemieniu działo się źle, gdy wioski były palone i plądrowane przez wrogów. Podczas burzy, przy grzmotach piorunów, gdy heyoka miał dobrą wizję, wierzono, że się sprawdzi, a gdy wizja zwiastowała nieszczęście przygotowywano się na najgorsze [zob. Neihardt, 1994]. 
    Wizja w życiu tubylców miała ogromne znaczenie. Hanbleceyapi – poszukiwanie wizji albo tzw. wołanie o wizję to jedna z siedmiu ceremonii Lakotów, związana bezpośrednio z mitem o powstaniu plemion Dakota, a więc z postacią Bizona, Świętej Kobiety i Świętej Fajki [zob. Krokoszyński, 2000, 6; Utley, 1998]. 


„Lakota wierzą, że sen pochodzi z części ducha, która żyje również po śmierci ciała. Zdają sobie też sprawę, że charakter i waga snu zalezą od charakteru śniącego, wiedzą, że wizje o dużym znaczeniu pojawiają się tylko odpowiednim osobom (czyli starszym, rozsądniejszym itd.)” [Krokoszyński, 2000, 6-7]. 



     Sny posiadały swoisty scenariusz i w nich właśnie rozpoznawano osoby, zwierzęta, rośliny, zdarzenia i przedmioty, które miały wpłynąć na rzeczywistość, obdarzając śniącego mocą – dając mu wskazówki, co należy czynić w danej sytuacji, która zaistnieje bądź którą będzie można zmienić. Z otrzymaniem mocy wiązały się odpowiednie pieśni i symbole (obrazy) otrzymane w śnie czy też zioła, które stać miały się „lekiem”: 

„Staną się one po części «dowodem» uzyskania przez niego daru. W trakcie wizji przewodnik zmienia się w zwierzę i odchodzi, a ofiarujący moc ujawniają swą rzeczywistą (nadprzyrodzoną) naturę w rozmowie lub przybierają swoją prawdziwą postać. W przypadku wakan kaga [duchowy, tajemniczy i święty wykonawca (twórca) ale też tzw. święte przedstawienie – M.R.I] śniący był zwykle zobowiązany przystąpić do związku odprawiając «święte przedstawienie» stosownie do zwierzęcia, w które zamienił się przewodnik lub ofiarujący moc” [Krokoszyński, 2000, 7].





    Jednym ze związków sennych był związek heyoka, jako jeden z potężniejszych związków. Ich członkami byli więc two-spirits. O wstąpieniu do związku heyoka decydowała wizja Grzmotu (wakinyan ihanblapi). Posłyszeństwo wobec wizji było rzeczą na tyle istotną, iż sądzono, że jej zaniechanie groziło śmiercią członka plemienia. Zazwyczaj chodziło o samą osobę doznającą wizji bądź jej rodzinę. Wizja Grzmotu jest świętą wizją i samo mówienie o niej jest już uświęcone. Nie ma ona określonej postaci. Ptak Grzmotu, a raczej Ptaki Grzomu (Wakinyan), gdyż jest to istota, która nie jest policzalna, pojawiają się w różnych kształtach i formach. Charakterystycznym ich znakiem jest jezioro na plecach, spojrzenia wywołujące błyskawice i głos, który oznaczał grzmot. Ich skrzydła pokazywały, w które miejsce uderza piorun [zob. Krotoszyński, 2000, 7].





    Dość często istoty te ukazują się „jako konni jeźdźcy z kępami trawy we włosach. (…) Wakinyan nie musi pojawiać się osobiście, posiada (…) grono powiązanych ze sobą istot – jaskółki, skowronki, lelki, ważki, psy i wilki, żaby kijanki, jaszczurki, istoty wodne i skrzydlate, a przede wszystkim Heyoka” [Krotoszyński, 2000, 7-8]. 
    Mityczna postać Heyoka, a więc „bóg pełen sprzeczności” i w konsekwencji nadprzyrodzona siła zwana Wakinyan posiadała zdaniem amerykańskiego etnologa i lingwistyka Jamesa Owena Dorseya moc, której nie był w stanie otrzymać człowieczy heyoka. Jednak zdawał się on widzieć pewne podobieństwa, gdyż mityczny Heyoka mógł pojawiać się pod różnymi postaciami i w związku z tym był bogiem o sprzecznych nieraz znaczeniach, a cecha sprzeczności była kojarzona z ludzkimi heyoka [zob. Dorsey, 1894; Krotoszyński, 2000, 8]. 





    Tubylcy bali się otrzymać wizję grzmotu. W związku z otrzymaną wizją, heyoka przystępował do związku sennego by zostać uznanym za heyoka kaga oraz z tego powodu do rytuału zwanego wakan kaga, a właściwie do misterium wypełniającego wizję. Heyoka kaga posiadali moc kierowania siłami natury oraz byli dobrymi retorami i ważnymi pośrednikami w sprawach spornych plemienia. Jednak ich inicjacja musiała zostać przeprowadzona zgodnie z tradycyjnym obrządkiem, jaki ustalali heyoka ze związku snu. W związku z tym, że heyoka kaga miał posiadać naturę przeciwną, w misterium tym mieli śmieszyć innych, błaznować i zachowywać się w sposób niemądry i głupi. Rytuał zwany heyoka wozepi związany z misterium w ramach ceremonialnej uczty wszystkich heyoka polegał na tym, by heyoka, którzy otrzymali wizję, wyjmowali gołymi rękami z wrzącej zupy mięso psa i rozdzierali je karmiąc mieszkańców wioski – uczestników ceremonii. Wcześniej smarowano im dłonie roślinami z wizji, które miały chronić ich przed oparzeniami. W odległej tradycji golono im połowę głowy. Heyoka z wizją, nowicjusze, mieli wykonać (przedstawić, odegrać) wakan kaga po zakończeniu uczty. Wierzono bowiem, że dopiero po prawidłowym przedstawieniu wizji będą mogli korzystać z mocy otrzymanej we śnie. Czasami musieli powtarzać ją tak długo, jak kazali im inni heyoka, czekając aż inicjowany postąpi zgodnie z nakazami wizji. Po zakończeniu misterium, nowy heyoka kaga miał za zadanie uczestniczyć we wszystkich następnych rytuałach i ucztach heyoka. 




     
    Niektóre wizje posiadały moc destrukcyjną i mogło dojść za ich sprawą do morderstwa wewnątrz plemienia. To także sprawiało, że obawiano się rytuałów związanych bezpośrednio z heyoka, jak właśnie za sprawą wstąpienia do związku snu heyoka. Wierzono także, że Istota Grzmotu, Ptaki Grzmotu nie tylko pojawiają się w snach swoich wybrańców i dają im różne moce, ale także władają ich własnym życiem i mogą spowodować, że heyoka zostanie rażony piorunem. Prawdopodobnie te święte istoty nienawidziły swoich wybrańców. Niemniej jednak obdarzały ich mocą błogosławią. Wynika to z faktu, że ich natura jest w wiecznej sprzeczności; przeklinają więc tych, których lubują [zob. Krotoszyński, 2000, 8].








CDN !!!

Autor: Małgorzata Rećko 


* Spotkanie w Rypinie na temat tubylczych koncepcji tożsamości/płci na przykładzie two-spirits z Ameryki Północnej było okazją do pogłębienia wiedzy na temat two-spirits i jednocześnie podjęcia tematu o kolejnej wyprawie badawczej do USA.

Saturday, April 13, 2013

Two-Spirit People in: THIRD GENDER. The Anthropological Analysis of Gender Transgression in Comparative Perspective as Based on the Two-Spirit (the USA and Canada,) the Trans (Poland,) and the Kinnar (India.)





Why I am interested Two-Spirit People? 

The response is very prosaic: it is one of the most interesting phenomena in the culture. I wrote a doctoral dissertation about Two-Spirit and more. 
I hope that after return from my another expedition to indigenous people from America I will be write and tell about it much more; the same as my friends and travellers. 


Today only summary: THIRD GENDER. The Anthropological Analysis of Gender Transgression in Comparative Perspective as Based on the Two-Spirit (the USA and Canada,) the Trans (Poland,) and the Kinnar (India.) / Trzecia płeć. Antropologiczna analiza płci w ujęciu porównawczym na przykładzie two-spirt (Stany Zjednoczone, Kanada), trans (Polska) i kinnar (Indie). 



The phenomenon defined by anthropologists as third sex/gender is a broad and multifaceted subject of academic study in the humanistic thought. It occurs in many disciplines, particularly in philosophy, anthropology, etnography, sociology, psychology, but also in cognitive science and biology. The aim of the following paper is to make a comparative anthropological analysis of sex/gender transgression in three dissimilar cultural areas – North America (two-spirit), Poland (trans) and India (kinnar). The above analysis encompasses the transgression of subjectivity, identity, physicality and sexuality.


The assignment is fulfilled in the anthropological-philosophical perspective, based on the eclectic hermeneutical-phenomenological method. It involves a way of cognition consisting in expressing reality instead of creating it, which means that a relevant role is played by signs announcing reality rather than this reality as such. As proved, it is the signs and symbols which found the basis for creating a social reality in which third sex/gender finds its place. The paper tracks the expressiveness of reality in order to identify real things in words while the things are also hidden between the words.


Phenomenological observation method as well as hermeneutical art enables to describe and define the phenomena’s main core by means of pre-demonstrating what they are not so as to conclude what they are. It is to be hoped that the above approach protects the present author from hypothesizing on the ground of the external passive observation along with treating a human being as an object of research serving an instrumental scientific manipulation. The following doctoral dissertation attempts to reveal that the societies which possess fewer tensions between masculinity and femininity, social classes, the upper and the lower, purity and impurity, the ones which, both in the symbollic and literal sense, perceive a non-dichotomously formed body better, treat symptoms of third sex less negatively (if not positively) as well as less oppresively treat representatives of third sex/gender.



It is assumed that third sex is a variable category depending on time, place and culture, as well as on the relation of power between men and women. Third sex/gender exists naturally as the so-called human androgyny characterised by intersexualism, but also it constitutes a cultural by-product and is a conventional phenomenon within society’s sphere, a temporary state, e.g. when a person already living in one gender role, by performing transgression, selects the other. Ultimately, it exists as a living social experience, a social phenomenon, as well as individuals’ experience within the sphere of body and mind.




Aims and methods of the process of sex/gender transgression which proceeds on the border of the experience of sex/gender, but simultaneously makes an empty space between what is natural and pure and what is filthy and befouled in culture are described. The following border is possible to cross in the ritual process which may be the transgression rite consisting in a renewed social integration achieved by means of reaching the temporary state of communitas.


The project is divided into four parts. In the first chapter the consequences of the adopted hermeneutical-phenomenological research perspective in relation to the issue of comprehension and presentation of the source materials and the author’s results of her independent research in the field are described. Geographical places where research has been done and a way of collecting information are discussed. The notions and phenomena related to third sex/gender and transgression in all the cultures analyzed are defined. The universal definitions whose application refers to all the cultures discussed herein are created, but also a local terminology is used if a given phenomenon is an attribute only of a selected community and is not found anywhere else. The impossibility of emic and etic transfer and the consequences of the comprehension of the social reality resulting from this fact are demonstrated. The second, third and fourth chapter concern sex/gender transgression in North America, Poland and India respectively. Cultural motifs intermingle in respective chapters if a selected aspect of transgression characterizing third sex/gender is confronted on various grounds. It all makes the contents of the chapters coherent and valuable as a whole.


In Conclusion the analysis of the specificity of sex/gender transgression is summarised by a comparative synthesis of the most significant information related to the assumptions of the paper. Also, the future of the phenomenon of third sex/gender is reflected upon and its possible directions of transgression as well as some likely purposes of further reconstructions of its meanings. 




Autor: Małgorzata Rećko


Monday, April 8, 2013

Relacje z podróży. Kinnars z Indii


PIERWSZE KROKI NA INDYJSKIM LĄDZIE




    Na lotnisku w Delhi gwar, potem przeprawa rikszą przez zatłoczone ulice miasta. Nie obyło się bez targowania za przejazd. Najpierw usłyszałam 600 rupees od rikszarza i zrobiłam wielkie oczy jak pięciocentówki. Od razu zmienił zdanie i zrobiło się 500 rupees. Pomyślałam, że to żart i zagadnęłam do właściciela innej rikszy. Też rozbawił mnie odpowiedzią. Niestety, ostatecznie stanęło na 400 rupiees. Dzisiaj, pewnie pojechałabym za 200, a w ostatecznym rozrachunku zapłaciłabym sama z siebie o te 100 rupiees więcej. Tak po prostu się robi. Ci ludzie naprawdę potrzebują pieniędzy, ale ich stawki wyjściowe są koszmarnie wysokie. Po jakimś tygodniu stałam się mistrzynią negocjacji, zawsze udawało mi się jeździć za bezcen, ale poczciwych rikszarzy traktowałam hojnie i całkiem dobrze na tym wyszłam. Nawet w związku z projektem "kinnars", który przywlókł mnie wręcz w te strony. I tak, odkryłam w sobie naturalną zdolność do biznesowych negocjacji i to w świecie wielkiego targowiska, w które wpadłam. Pierwsze pokoje hotelowe za połowę ceny. Wspaniała okazja. Może czasem z gekonem na ścianie, komarami wieczorową porą, ale zawsze dobre, miłe warunki i to z daleka od turystycznych molochów. To wcale nie było proste zadanie.






    Przydały mi się te lata spędzone w teatrze, role, za które nigdy nikt nie płacił za wiele, miejsca i kontakty z ludźmi "świata oglądaczami" - przestrzenie bezcennych nauk na czarną godzinę: godzinę w Indiach. Przydała mi się praktyka jogi, zarówno własna jak i zawodowa, bezcenny spokój i chwila medytacji w zbierającym monsunie zdarzeń. Kilka dobrze odegranych przedstawień dało mi siłę do zmierzenia się z przeciwnościami losu, które nieuchronnie chciały podpalić mój plan wyjazdu do Indii. Tak, ta podróż zapowiadała się bynajmniej nie różowo. Dookoła panowała atmosfera: "nie jedź tam". I chyba właśnie dlatego stało się odwrotnie.  




    Aura, jaka towarzyszyła wyprawie była podyktowana niesprzyjającymi okolicznościami politycznymi i towarzyskimi. Ani na początku wyprawy, ani na końcu. Tylko, że na końcu zupełnie się już nimi nie przejmowałam, właściwie odnalazłam spokój. Cel podróży był dla mnie tak bezcenny, tak ważny, że nie zważałam na demony losu, tylko po prostu kupiłam bilet, spakowałam się i stanęłam w sercu Delhi. Nie byłam rozczarowana ani zachwycona. Byłam skupiona na trasie podróży i zdobyciu materiałów o części pięknej tradycji hinduskiej: hijrach, a więc tytułowych kinnars. Tak to się zaczęło. Zwyczajnie, może nawet smutno, ale to, co było potem okazało się naprawdę warte wszelkiego początku. Demony nie zniknęły, jak w bajkach, poza tym nie miały nic wspólnego z samym wyjazdem, ale właśnie Indie sprawiły, że poznałam je lepiej: kulturę Indii i "moich" poszukiwanych kinnars oraz te demony, które mogłam potem rozgnieść bez mrugnięcia okiem. 




     Do dziś zastanawiam się, co takiego silnego mają w sobie Indie, które mimo praktykowania jogi, nigdy nie były celem na mojej mapie podróżnika. Stały się natomiast cennym doświadczeniem i zaznając wszelkich niedogodności związanych z ubogą częścią Indii oraz tą nowobogacką, wyższą niż sama wysokość wróciłam stamtąd spokojna i zadowolona. Być może to zadowolenie było zwyczajne, z czasem coraz większe, a dziś wręcz genialne. Mam ochotę tam wrócić i to nie dla kinnars, nie dla głównego celu tamtej podróży, ale nie wiem dokładnie po co. I chyba własnie dlatego, kiedyś tam wrócę.  


PRZYSTANEK PRZED KINNARS 
PRZY MUZYCE PINK FLOYD






    Puszkar. Wyjątkowe miejsce. Krowa na środku drogi. Widok całkowicie normalny. A spróbuj tylko krzyknąć na tamująca drogę krowę! Uznają cię za nieokrzesanego turystę, którego powinno się nauczyć pokory albo po prostu wyśmiać. 
Krowy były naprawdę śliczne, mieszkańcy mili i pomocni, a święty staw u stóp Puszkaru to najstarsze miejsce, potrafiące zmyć najcięższe grzechy z umartwionego człowieka, ale tylko podczas pełni księżyca. Turystów było całkiem sporo, chociaż odwiedziłam Indie w porze monsunowej w 2009 roku. Zależało mi na tym, aby nie było tłumów. Oczywiście w Indiach o żadnej porze nie jest możliwe uniknięcie turystów, ale można wybrać czas, gdzie odwiedzających jest nieco mniej. Taki też wybrałam. Do Puszkaru trafiłam przypadkowo, za namową kolegi, który szukał wyzwolenia od grzechów i bliskie były mu święte miejsca Indii. Zgodziłam się więc na taki odpoczynek, dzięki któremu odkrywałam tajniki religijnych uniesień przyjaciela. Pora była niezmiernie sucha i parna. Staw wysychał z dnia na dzień, a do godziny szóstej wieczorem nikt ochoczo nie wychodził z domu. Ja za to spacerowałam. Uwielbiam, kiedy jest tak ciepło, gorąco, duszno, ja po prostu żyję dzięki takim "nieludzkim" temperaturom. 
Sunąc nieco ospale po piaszczystych drogach, mijając krowy, pijąc po drodze dzbanki herbaty i kawy, targując się o drobne prezenty dla znajomych i rozmyślając o tym, kiedy wreszcie zrobię porządny wywiad z kinnars, które znają język angielski (do tej pory spotkałam raczej niemowy, a niestety język hindi był mi obcy) onieśmielona stanęłam w zachwycie naprzeciw jednej z reklam, wiodących do hotelu o miłej dla ucha  mego nazwie: Pink Floyd. 






    Tak. To moja ulubiona kapela, muzyka, rytm życia. To był znak, że oto jestem w dobrym miejscu, o dobrej porze i że teraz wszystko będzie tak, jak postanowię. Nie pytajcie nawet, jak było w samym hotelu. Rewelacyjnie! Jak w bajce Pink Floyd. Dobrze, że miałam w głowie i na kartce cel podróży, inaczej już bym tam została. Słowo daję. Przynajmniej o te 3, 4 dni więcej. 
Każde pomieszczenie miało jakiś element jednej bądź kilku płyt Pink Floyd. Każde piętro było obcowaniem z muzyką zespołu i oczywiście wizualnymi symbolami ich geniuszu: nie zabrakło dmuchanych świń, malunków z wielkimi zegarami, płynącymi gitarami i wielkimi kołami od rowerów. Mieściła się tu także szkoła angielskiego dla dzieci. Miejsce miłe, trochę zwariowane, zatrzymujące czas. Wszystko działo się w nim wolniej, swobodniej, wręcz leniwie. Miało to swój urok i czar.







    Czas jednak nie należał do moich przyjaciół i po miłych chwilach spędzonych w magicznym miejscu musiałam opuścić Pink Floyd i udać się daleko poza Puszkar, gdzie mnie "oczekiwano": do serca królowej Bahuchara Mata, bogini kinnars, do Gujaratu. Tam znajduje się świątynia bogini, a kinnars otaczają to miejsce i śpiewają. Są wszędzie. Turyści patrzą na nich i czasem dają pieniądze, kiedy proszą. Miejscowi unikają kinnars, niechętnie płacą, boją się, a jednocześnie otaczając czcią. Ciekawy paradoks: coś, czego nie rozumiemy nas przeraża, czcimy jednak, bo tak nakazuje tradycja i religia, a kiedy wyłamiemy się z systemu kinnars rzucą na nas czar. Być może inny przedstawiciel kinnars go zdejmie, ale to już zupełnie inna historia. 








    Kinnars, określani powszechnie jako eunuchy albo hijras, a także eunuchshijras (gł. Północne Indie) i aravanis (gł. Południowe Indie) są to  - mówiąc najogólniej i nie do końca właściwie - wykastrowani mężczyźni, wierzący w androgyniczne bóstwa, opisane w świętych pismach smryti, w eposach Mahabharaty i Ramajany. Powszechnie uważa się ich za poddanych i służących bogini Bahuchara Mata, znanej też jako Badhraj Mata. W literaturze naukowej określa się ich jako ginemimetyków, a więc jako transgenderowych mężczyzn, którzy poprzez strój i kastrację (nie w każdym przypadku) upodobniają się wyglądem do płci żeńskiej. Ale to język kultury atlantydzkiej, pozbędziemy się go i dokładnie przyjrzymy tej specyficznej i fascynującej grupie ludzi - świętym kinnars. 


KIM SĄ KINNARS I ... DLACZEGO



„Gdy Bóg stanie przede mną, chcę go zapytać: «Dlaczego uczyniłeś mnie takim; dlaczego mnie stworzyłeś, skoro musiałeś stworzyć mnie jako trzecią płeć? I skoro uczyniłeś mnie trzecią płcią, dlaczego nie zagwarantowałeś nam społecznego szacunku?» (…) Każdy zwykle ma jakiś powód do życia, ale ja go nie widzę. Nigdy jednak nie myślałem o samobójstwie, ponieważ Bóg obdarzył mnie życiem. I to on decyduje o tym, co z nim się dzieje. Jestem tylko zły na Boga za to, że stworzył mnie do bycia eunuchem. Nie jesteśmy jednak mężczyznami, którzy starają się upodobnić do kobiet. Jesteśmy trzecią płcią. Ty z Zachodu nie rozumiesz tego, gdyż w Twoim świecie wszyscy myślą tylko w kategoriach męskich albo żeńskich” [Singh, 2001, 63, 95].       


Ciąg Dalszy Nastąpi ...